niedziela, 22 maja 2016

Rozdział 2 "There is no goodbye..."


- Liam ?! - krzyknęłam widząc go leżącego na ulicy.
O mój Boże...
W kilka minut zebrał się wokół niego tłum ludzi. Z trudem się przez niego przecisnęłam.
Upadłam na kolana przy ciele mojego starszego brata. Z jego głowy wypływała gęsta, czerwona ciecz.
- Liam... - wychrypiałam przez łzy - niech ktoś wezwie karetkę ! - krzyknęłam rozglądając się po tłumie.
- Liam, proszę, nie, obudź się, musisz otworzyć oczy braciszku, proszę...
Lecz on nawet nie drgnął.
Krzyknęłam.
Był to krzyk bólu, tęsknoty i cholernej bezradności...
- Proszę... nie możesz mnie teraz zostawić, tak bardzo Cię przepraszam - przytulałam się do niego. Tak bardzo pragnęłam żeby jakimś cudem to odwzajemnił.
Tak bardzo tego potrzebowałam.
- Gdzie do jasnej cholery jest ta karetka ! - krzyknęłam zachrypniętym od płaczu głosem rozglądając się po tłumie przerażonych ludzi.
Spojrzałam w jego oczy... Oczy które jeszcze niedawno tętniły tym jedynym w swoim rodzaju blaskiem teraz były martwe i takie puste.
Moje serce z każda sekundą rozdzierało się na coraz to mniejsze kawałki...
Dusiłam się.
Tuliłam ciało mojego brata i tak bardzo chciałam obudzić się z tego koszmaru.
W oddali było słychać dźwięk syren.
Ale było już za późno...
Łzy spływały po moich policzkach mocząc jego okrwawioną koszulkę . Gdybym tylko mogła cofnąć czas... To moja wina. Gdybym tam została Liam nadal by żył. Byłby teraz ze mną. Spędziłby ze mną cały dzień tak jak mi obiecał. Nawet nie wiem kiedy przyjechała karetka. Ktoś mówił do mnie ale nawet nie wiedziałam co. Po chwili zostałam odciągnięta od ciała brata. Próbowałam się wyrywać, krzyczeć ale to i tak nic nie dało. Patrzyłam jak reanimują Liama. Wiedziałam, że nie żyje ale i tak gdzieś w głębi miałam nadzieje, że może jednak go uratują.
Może jest jeszcze nadzieja ?
Z rozmyśleń wyrwał mnie jeden z ratowników, który położył na moim drżącym ramieniu swoją dłoń. Spojrzałam na niego z przerażeniem. On tylko pokręcił zrezygnowany głową. W jego błękitnych oczach doskonale było widoczne współczucie.
- Nie... - wyszeptałam drżącym głosem kręcąc głową. Nie chciałam dopuścić do siebie jego słów.
- Przykro mi... - powiedział i dopiero po tych dwóch przeklętych słowach wiedziałam, że to naprawdę koniec. Już nigdy, przenigdy go nie zobaczę, nie przytulę, nie powiem jak bardzo go kocham.
Straciłam nie tylko brata. Straciłam również przyjaciela, najbliższą mi osobą którą kochałam najbardziej na świecie. Co teraz będzie? Jak będzie wyglądać moje życie bez niego? Co powiem rodzicom? Jak ja im spojrzę w oczy? Znienawidzą mnie. To ja powinnam była umrzeć, nie on! Nie Liam! On niczemu nie był winny! To ja zawiniłam!
Nie zdawałam sobie sprawy co dzieje się z moim ciałem dopóki nie upadłam na kolana dusząc się płaczem. Szczypiący ból przeszył moje kolana, ale to było nic w porównaniu do tego, co aktualnie działo się w mojej duszy.
***
Po niecałej godzinie przyjechali moi rodzice. Rozmawiali z jednym z ratowników, gdy ja siedziałam na brzegu karetki okryta ciemnoczerwonym kocem. Już nawet nie płakałam. Przez ostatnie kilka godzin wypłakałam więcej niż przez moje całe życie.
Moja twarz była spuchnięta od łez, oczy szczypały a głowa pękała. Czułam się okropnie, albo nawet i gorzej. Nie ma chyba słowa które opisałoby moje samopoczucie. Gdy zobaczyłam moją matkę, która upadła na kolana histerycznie płacząc i tatę, który mocno ją przytula, oblała mnie kolejna fala winy. Patrząc jak cierpią miałam ochotę umrzeć, zapaść się pod ziemię, po prostu zniknąć. Po kilkunastu minutach przyszli do mnie a ja nie miałam odwagi spojrzeć im w oczy.
- Ja... prze... przepraszam - wychrypiałam a do moich oczu po raz kolejny napłynęły łzy. Nagle poczułam drżące ramiona mamy owiniętych wokół mnie. Odwzajemniłam uścisk, jednak coś było nie tak. Czułam dziwny dyskomfort. Tak jakbym była obca.
Mama poprowadziła mnie przyciśniętą do siebie w kierunku samochodu. Tata szedł kilka kroków za nami milcząc. Tuż przed samochodem zatrzymał nas jeden z ratowników.
- Wiem, że to może nie odpowiedni moment ale państwa syn ma rzadką grupę krwi i jest potrzebne jego serce. Zgadzają się państwo na przeszczep?
Słucham ? Chcą zabrać serce mojemu bratu?! Nie!
Po długim namyśle rodzice zgodzili się. Podpisali jakieś dokumenty i razem ze mną wsiedli do samochodu. Nie miałam siły na kłótnie. Nie miałam nawet siły by cokolwiek powiedzieć albo zrobić.
W samochodzie panowała niezręczna cisza. Ale może to nawet i lepiej? Nie miałam ochoty na rozmowę. Po wejściu do domu bez słowa udałam się do góry. Weszłam do pokoju Liama. Wszystko na swoim miejscu. Porozrzucane ubrania, nieposłane łóżko, porozsypywane płyty na biurku, krzywo wiszące plakaty na błękitnych ścianach.
Wzięłam szarą bluzę która wisiała na krześle i założyłam ją.
Ten zapach...
Usiadłam na łóżku i w oczy rzuciło mi się małe fioletowe pudełeczko. 
Zmarszczyłam brwi i wzięłam je do rąk. W środku był złoty łańcuszek z serduszkiem z wygrawerowanym napisem "Diana".
„Wszystkiego najlepszego siostrzyczko"
Jego głos odbijał się echem w mojej głowie. Otworzyłam serduszko i zobaczyłam małe zdjęcie. Nasze zdjęcie. Te które zrobił nam rano. Miałam szeroki uśmiech i zaciśnięte powieki gdy Liam całował mój policzek. Uśmiechnęłam się na to wspomnienie. Delikatnie przejechałam opuszkiem palców po fotografii . On nie wróci - odezwała się moja podświadomość. Po raz kolejny wybuchnęłam płaczem wtulając się w jego poduszkę.

1 komentarz: